czwartek, 17 lipca 2014

Z powrotem w domu.

Kiedy zabraliśmy Kropkę do domu po treningu, byłam akurat chora, więc w pracę obie wdrażałyśmy się powoli.



Było dużo lonży, powoli zaczęłyśmy wsiadać. 



Nie było nam łatwo, wręcz przeciwnie. Pędziła, jak zawsze, ale zaczęła dodatkowo brykać, raz stanęła dęba. 


Ale trzeba przyznać, że miło było mieć konia u siebie, bez konieczności jazdy do niego o konkretnych godzinach - mogę jeździć kiedy chcę :) 


Bywało, że odwiedzał nas trener, udzielał rad i prowadził jazdę u nas. 

Plusem było też to, że mogłam jeździć sobie sama, to znaczy sama ustalać co będę robić, jak długo i przy okazji mogłam się trochę powygłupiać ;)


Czasem było lepiej, czasem gorzej. Było mi dość smutno, bo nawet po dłuższym czasie nie udało nam się wrócić do starej formy. Próbowałyśmy skakać, ale nie było najlepiej. Pierwsze skoki u nas w domu skończyły się kilkoma skokami i serią wyłamań... 


Chowała się jak widać za wędzidło (co dalej czasem robi), chciałam tylko to sprostować, że to nie wina mojej ręki, bo używam wodzy naprawdę niewiele (i pod trenerem też tak robi).

Oczywiście jej obecność w domu nie sprawiła, że przestałam korzystać z treningów. Jeździłam np. na 17 letnim Dentonie, który chodził kiedyś wysokie konkursy w skokach. 


Zrobiłam też kolejny (mocniejszy) halter dla Kropki.


Któregoś dnia poszłyśmy się lonżować na łąkę. 


Ogólnie chodziła dość ładnie, wyciągała się i szła dość obszernie.


Wszystko było dobrze, do momentu, w którym stwierdziła, że lonżowanie jest niefajne i postanowiła się wyrwać...


Złapaliśmy ją, lonżowałyśmy się dalej.
Potem wsiadłam, ale nie szło nam najlepiej. Kilka bryków, trochę niekontrolowanego galopu i poszliśmy do domu... jazdę dokończyłam już w ogrodzie.


Z tego ca pamiętam jeszcze tego samego dnia mieliśmy w domu gości, zrobiłam jej małe odczulanie :)

Tunel do psiego agillity.

Ringo Luny.

Lonżę miała prawie codziennie (po czasie doszłam do wniosku, że to by błąd, mimo różnych nowych ćwiczeń, lonża zaczęła ją po prostu nudzić) rozładowania trochę energii zanim na nią wsiądę.



Było jak było, niezbyt kolorowo. Ja nie byłam zadowolona z treningów, co negatywnie wpływało też na innych członków mojej rodziny. Czułam, że Kropka mogłaby daleko zajść, gdyby tylko trafiła pod skrzydła kogoś doświadczonego, z wolą walki. 
Pewnego dnia trener znalazł niedaleko, w Forście (Niemcy, mieszkam przy granicy) faceta, który ma stajnię, a w niej między innymi dwa kuce DRP. Klacz i jej syna. W śmiesznie niskiej cenie. W moim wyobrażeniu były spore, nawet ciut większe niż Kropka. Miały mieć... jakoś 6 i chyba 14 lat. Tak wynikało z tego, co powiedział "tłumacz", który jednak okazał się chyba nie najlepszy...
W każdym razie byłam zachwycona i zszokowana. Wszystko wyglądałoby pięknie, ja miałabym profesorkę do pewnych startów i młodego do ewentualnych wyższych konkursów kiedyśtam. Wspólne tereny lub jazdy z różnymi członkami rodziny. Wszystko super, poza tym, że Kropka miałaby zostać sprzedana... Ale na tamtą sytuację to wydawało się dobrym wyjściem. Chciałam dla niej tylko lepszej przyszłości, domu, w którym będzie mogła się rozwijać i osiągać sukcesy.
Teraz głupio mi o tym mówić, ale wystawiłam nawet ogłoszenie na re-volcie...
Rzecz jasna nasłodziłam nieco, nie wspomniałam o brykach ani wyłamaniach. Jednak prawie wszystko z tego to prawda, tylko z tym zapałem to nie do końca tak (bo skacze już teraz niechętnie).


Dostałam nawet jedną dość poważną ofertę. Jednak nie odpowiedziałam na nią.
W tygodniu pojechaliśmy na zawody właśnie do Forstu. Były to poważniejsze zawody, wysokiej rangi. Startowali tam między innymi przedstawiciele rodziny Kiecoń (Mściwoj i Nawojka)
Ogólnie fajna impreza.
Chyba nawet zasługuje na własny post ;) Więc o tym później, napiszę tylko, że spotkaliśmy tam dwa kucyki, które teoretycznie pasowały opisem do tamtych.

To byłoby jednak zbyt piękne.

W którymś z następnych dni pojechaliśmy je obejrzeć.
Nawet nie wiecie jakie zaskoczenie przeżyłam. 


To właśnie klacz.

A wałach to ten gniady.

Okazały się małe, chuderlawe i przede wszystkim dużo starsze. Klacz miała chyba 18 lat, a wałach 16. No coż, stracone. Mimo wszystko miałam odbyć jazdę próbną, więc tak się stało.




Klacz była bardzo przyjemna do jazdy, dobrze zajeżdżona. 
Tak btw, zobaczcie jaki ładny fiordzik tam był :) 


Fiord, islanek (ten ciemny) i jeszcze appaloosa :)



Powiedzieliśmy że "się odezwiemy" i pojechaliśmy. Byłam oszołomiona. Odmówiłam ofertę, wycofałam ogłoszenie. Stwierdziliśmy, że co ma być, to będzie, a Kropka na razie zostaje u nas.
Po czasie stwierdzam, że mogłam popełnić ogromny błąd, na szczęście tak się nie stało.

Następny post jeszcze dzisiaj lub jutro :)


2 komentarze:

  1. Cudowne zdjęcia. Aż miło się patrzy i czyta. Bardzo ładny masz ten zestaw. Niebieskie owijki+ Czaprak. Bardzo lubię ten kolor, więc może nie długo coś takiego kupię. ;)
    Pozdrowionka ;)

    OdpowiedzUsuń