Rodzice są na weselu a ja nie mogę zasnąć, więc postanowiłam dodać wpis.
Dzień po zawodach w Drzonkowie pojechaliśmy z tatą na teren rowerowo-konny.
Tata towarzyszył i robił zdjęcia, a ja śmigałam sobie dookoła. Pojeździłyśmy po ścierniskach i po lesie.
Było bardzo dobrze, była przekochana, niczego się nie bała i chodziła bardzo spokojnie.
Następnego dnia wracam do domu ze szkoły, wchodzę w próg domu i co słyszę?
Kropka kuleje, ledwo stoi, nie wiadomo co się dzieje. Trener u nas był, posmarowali nogę, owinęli, dzwonili do weta. Miał przyjechać drugiego dnia, kiedy będę w szkole.
Szczerze mówiąc załamałam się. Byłam pewna, że to przeze mnie (i szczerze mówiąc pewna dalej nie mam pewności, że tak nie było). I było (a może dalej jest?) mi z tym bardzo źle.
Dokładnej przyczyny do tej pory nie znam. Jedyna przyczyna, która wyklucza mój udział to złe struganie/żywienie/trzymanie zanim do mnie trafiła, w przeszłości.
Następnego dnia przyjechał wet.
Zrobił USG i RTG, nic nie wykazały. Mogło to znaczyć, że przyczyna leży w kopycie. W związku z tym został jej założony taki oto taśmowy but, do którego wlewaliśmy Rivanol.
Postała w boksie przez jeden dzień, a potem dostaliśmy polecenie zabierać ją na spacerki w ręku. I tak zeszły nam kolejne 4 dni. Na szczęście jej stan fenomenalnie się polepszył i bardzo szybko przestała kuleć.
Po tych trzech dniach dostałyśmy zezwolenie na spokojne, luźne lonżowanie (stępo-kłus).
Musiała chodzić na czambonie, żeby nie zaczęła szaleć i nie naciągnęła nogi.
W momencie lonżowania z nogą było już wszystko w porządku.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła o tym filmiku.
Btw. piosenka mojego ukochanego Ed'a, którego koncert odbędzie się w lutym w Warszawie. Tak bardzo chciałabym na niego pojechać...
Sytuacja wygląda tak, że siedziałam na niej pierwszy raz przedwczoraj, a dzisiaj już galopowałam i nie powiem, zdrowo jej odwalało. Sadziła barany, galopowała na oślep, byle tylko pędzić. Rzucała głową na wszystkie strony (konie mające head-shaking objawiają to często, a nie tylko w kłusie na kontakcie, prawda?) i usiłowała się wyrwać z pod mocy wędzidła, a sadząc barany próbowała się pozbyć mnie. Na próżno na szczęście. Udało nam się za to skoczyć maleńką przeszkodę do agillity, drąg o długości ok. 1m na dwóch leżących oponach. Byłam zadowolona, że udało się jej w nią trafić :P
Jutro planujemy jakiś teren z tatą. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
11 października prawdopodobnie pojedziemy naszego pierwszego hubertusa, gonitwę za lisem i konkurs derby (70cm, przeszkody parkurowe i terenowe).
Pozostaje mi tylko dziękować, że wszystko się udało i podniosłyśmy się po tym być może niewielkim ciosie.
Do następnego moi drodzy :)
Będzie jakś relacja z hubertusa??? Ja była w zeszłym roku, i nie wiadomo czy w tym też będzie organizowany :/
OdpowiedzUsuńDobrze, że wszystko już dobrze :)
OdpowiedzUsuńNa pewno bardzo Ci ulżyło!
Zazdroszczę tych terenów!!!
Zdjęcia jak zwykle przecudne...
Pozdrawiam!
Najważniejsze że wszystko już dobrze :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pierwsze zdjęcie cudowne!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wszystko już OK.
Filmik oczywiście widziałam
U nas n/n