Ostrzeżenie: Post nie zawiera zdjęć. Dwudziestopierwszowieczna obrazkowa natura mózgu musi się trochę pomęczyć.
Przecież wiedziałam, że nie da się mnie utrzymać z dala od blogowania. Trochę to trwało, ale chyba w końcu zebrałam się na odwagę. Może to kwestia wiosennej aury? Jakoś ogólnie więcej mi się chce.
Przy meteopatii sprawa wygląda tak, że kiedy pojawia się słońce i ciepło, zaczyna się prawdziwe życie. No a jak go nie ma... dół na maksa. Ale po co pisać o dole? To nie ma być smutny blog!
W moim życiu zaszły spore zmiany. Wraz z rozpoczęciem liceum przeniosłam się do miasta, 60km od mojej rodzinnej wsi. 5 dni w tygodniu mieszkam w mieście, a niecałe 3 dni spędzam w domu.
Na początku wydawało mi się, że to koniec świata. No bo jak to, jak tu normalnie żyć, kiedy wszystko, co kocham jest tak daleko ode mnie? Rozstania były straszliwie bolesne.
Próbowałam odnaleźć się w nowej szkole i mieście. Obecnie mogę powiedzieć, że lepiej trafić nie mogłam, bo o ile szkoła daje mocno w kość, to klasę mam super. Nikt nie podziela moich zainteresowań, ale wspierają mnie we wszystkich pasjach i bije od nich pozytywna energia.
Szukałam też zajęcia popołudniami, bo nie mogłam usiedzieć na miejscu, głównie ze stresu. Trochę łaziłam do ogrodu botanicznego (może będzie o tym post? Trochę się tam działo), przez pewien czas też jeździłam w Zielonej (trochę w Przylepie, trochę u Kasi w Drzonkowie), ale ostatecznie znalazłam ujście dla energii i zaczęłam ćwiczyć, przez co mogę usiedzieć na tyłku. Wyrobiłam też zadowalającą średnią na pierwsze półrocze, przez co teraz trochę zluzowałam. Nie będę udawać, że przeszłam przez to sama, bo pewnie nie udało by się, bez pomocy mojej rodziny, która cały czas mnie ogromnie wspiera, ale też psychologa. Uważam, że nie powinniśmy się bać rozmawiać o swoich problemach, a tym bardziej, jeśli mamy do czynienia ze specjalistą. Fajnie jest móc się wygadać, usłyszeć, co się dzieje w naszych głowach (coś, co uznajemy za nienormalne, często może się okazać zupełnie normalne) i dowiedzieć, co możemy zrobić, alby nasze życie było weselsze, lepsze. Nie wiem, czy jest to rozwiązanie dla każdego, ale sądzę, że to żadna plama na honorze, a wręcz przeciwnie, bo żeby tam pójść, też trzeba mieć odwagę.
Teraz o zwierzakach. Przed rokiem szkolnym zastanawiałam się jak to będzie i byłam wręcz pewna, że wszystko zmieni się na gorsze. Przez myśl przechodziła mi nawet sprzedaż jej. Przede wszystkim nie chciałam zostawiać rodziców z problemem, bo jednak karmienie, wyprowadzanie, a w szczególności czyszczenie boksów 4 dni w tygodniu, to spory kłopot. Na szczęście mam najwspanialszych na świecie rodziców i zarażeni miłością do koni (chociaż powinnam powiedzieć, że to ja się od nich zaraziłam, ale gdyby nie ja, na pewno nie mielibyśmy ich) dzielnie się nimi opiekują. Nimi, bo w dalszym ciągu mam dwa. No, może półtora.
Nie zaszła zmiana jeśli chodzi o wielkość, ani nawet maść kuca, za to zmieniła się płeć :) Uważam, że Teresa zasługuje na swój własny post, więc koniec o niej.
Blog zmienił nazwę na "Ze zwierzakami na koniec świata" i docelowo miałam zmienić też adres www, ale wszystkie interesujące mnie kombinacje były zajęte, więc zostało, tak jak jest. Chciałabym jednak trochę rozszerzyć zakres i nie ograniczać się wyłącznie do koni. Zwyczajnie chcę czasem napisać coś psiego, tym bardziej, że to moje drugie ukochane zwierzę, czy kociego, tudzież nawet rybkowego, A co. Oprócz tego będą też nie związane bezpośrednio ze zwierzętami aktywności. Co ja pierniczę, przecież każda moja aktywność koniec końców ma jakiś związek ze zwierzętami...
No a jeśli chodzi o Siwą Szkaradnicę, to jak wspomniałam spodziewałam się braku rozwoju w naszej współpracy, a on jednak nastąpił. Od końca wakacji wydarzyło się bardzo wiele. Między innymi udało mi się na tyle rozluźnić i wyciszyć Kropę, że byłam w stanie na niej jeździć na samym cordeo. Poprowadziłam też mojej mamie trening na niej, na luźniej wodzy, pracowała w trzech chodach w rozluźnieniu. Myślę, że każde ważniejsze wydarzenie, które miało miejsce od ostatniego wpisu zasługuje na poświęcenie chociaż kawałka postu.
Jak być może niektórzy się orientują, wraz ze zniknięciem stąd, nie zniknęłam z internetu. Rolę bloga-dziennika spełniał dla mnie fanpejdż Kropki, ale jestem też cały czas aktywna na moim Youtube. Filmiki ułatwią mi pisanie kolejnych postów.
To chyba tyle we wstępie. Teraz zastrzegam i przyrzekam sobie, że będę pisała bo chcę, a nie bo muszę. Nie zamierzam już produkować postów z przymusu, "bo to trzeba opisać". Będę się dzielić tylko tym, na co w danej chwili mam ochotę. Bo pisanie to też jakaś część mnie. Nawet jeśli mi nie zawsze do końca wychodzi, to zawsze sprawia przyjemność. Tak jak mnóstwo innych rzeczy, które zamierzam tu opisywać. To do następnego! Gwarantuję, że nastąpi!
Czekam i wyglądam nowego postu :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wracasz! Czekam z niecierpliwością!
OdpowiedzUsuńJa tam przeżyłam bez zdjęć :P
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o pogodę, to akurat na mnie zbyt wielkiego wpływu :P
Co do szkoły - to jedynie pozazdrościć klasy, bo mojej znieść nie mogę. Szczególnie wtedy, gdy nauczyciele coś objaśniają, oni gadają, a później narzekają, że nic nie wiedzą z lekcji.
Aj,znam to uczucie, kiedy chcesz coś robić, ale nie masz pojęcia co, bo praktycznie wszystko masz w domu. Ja akurat mówię o sytuacjach, kiedy bywałam czasem u babci, ale nie mogłam zabrać modeli i tworzyć :-: ale te kilka dni to nic, a co dopiero gdybym jak ty - była daleko od domu przez tak dłuuugi czas...
Co do psychologa - ja tam wolę unikać jak ognia ;) bo za bardzo obawiam się, że jak wypaplam za dużo, to zamkną mnie w pokoju bez klamek :-:
Całe szczęście, że Kropa dalej u Ciebie ;)
Nie dziwię się, że nastąpił rozwój współpracy między Tobą Siwą, bo od poprzedniego posta minęło trochę czasu...
Czekam teraz na kolejne posty ;)
Pozdro!
Moja kochana!
OdpowiedzUsuń