Rysuję i maluję właściwie odkąd pamiętam. Kiedy byłam mała, dość sporo też lepiłam z plasteliny, czasem z gliny i innych mas. W pierwszej klasie szkoły podstawowej zaczęłam chodzić na zajęcia i chodziłam na nie, z małą przerwą, do drugiej klasy gimnazjum. W tym czasie też brałam udział w wyjazdach (to właśnie tam oficjalnie zakochałam się w jeździectwie!).
Bonusowe zdjęcie (bo nie dotyczy bezpośrednio tematu, ale też dlatego, że koń, na którym siedzę, ma na imię Bonus :D)
Pojechałam także na dwa obozy, w tym jeden stricte graficzny, drugi malarski.
(moje prace, to te zwierzęce ;))
To jedna z prac wykonanych na kółko, kartka wielkanocna. Zajęcia były bardzo rozwojowe i uczyły różnych technik oraz różnych spojrzeń na sztukę.
Niestety moja artystyczna nauka skończyła się w gimnazjum. Niewykluczone, że kiedyś wrócę na jakieś zajęcia, chciałabym.
No ale "tworzyć" nie przestałam, choć musiałam z tym zaczekać do wakacji.
A to nie jest kocię geparda, (czy co tam na pierwszy rzut oka może przyjść do głowy), a zwierzę, które zobaczyłam w telewizji i momentalnie się zakochałam - margaj (ocelot nadrzewny) zdjęcie
Nad tym dziadostwem siedziałam ponad miesiąc.
Nad tym trochę krócej ;)
Pan od WOK-u zaproponował mi mini wernisaż na Autunaliach w naszej szkole, więc zaniosłam kilka prac.
Zostając w szkolnej tematyce...
Tak zwany "nudnolekcyjny bazgroł"
A to nie wiem, czy można nazwać działalnością artystyczną, bo są to notatki (tak, notatki, obrazujące zagadnienia dotyczące enzymów) z obozu biologicznego, ale, moim zdaniem, są ciekawe ;)
No i ostatnia część, czyli zabawa w malarza ścian.
Nasza klasa od WOK-u jest obmalowana ze wszystkich stron. Na ścianach mamy wszystkie nurty w malarstwie i rzeźbie, począwszy od starożytności, na współczesnych graffiti kończąc.
Mi przypadł udział w starożytności, gdzie oprócz namalowanych przez kogoś innego zwierzy, było pusto. Zaczęło się tak:
A tak się skończyło. Jest parę szczegółów, które planowałam zrobić inaczej, ale ostatecznie jestem zadowolona z efektu. Nadmienię, że większość bawoło-byko-bizona była malowana palcami ;)
Nauczyciel poprosił mnie też o (w miarę możliwości) upiększenie sąsiadujących kopytnych, więc zrobiłam, ile mogłam bez większej ingerencji. Domalowałam rogi i minimalne szczegóły anatomiczne.
Spostrzegawczy oglądacze pewnie dostrzegli już nieśmiały szkic znajdujący się pod moim krętorogim. To następne, o co zostałam poproszona, czyli słynna Wenus z Willendorfu
Dodam tylko, że naszkicowałam ją w pełni nieco bardziej z prawej strony i musiałam przenosić na środek...
Nie byłam zachwycona tą propozycją, bo nie lubię malować nie-zwierząt (ha, głupoty gadam, ale wiecie o co chodzi), a tym bardziej ludzi (no dobra, nie-czworonożnych, tudzież innych z futrem i piórami), no ale Wenuska nie wygląda jak typowy człowiek, a do tego jest rzeźbą. No to wzięłam, no.
I w sumie nie żałuję, każda tego typu robota jest rozwijająca. Muszę pilnować światłocienia i faktury, ale nie jest tak trudno, jak myślałam. Żebym tylko zdążyła do wakacji...
A tu taki bonusik, na prezentację z historii w zeszłym półroczu ;)
Nie żebym była taka bystra, że połączyłam te kropki, ja tylko skonstruowałam schemat :D
Do zobaczyska!
Świetne prace!
OdpowiedzUsuń