poniedziałek, 20 marca 2017

Nowy rozdział

Czas po sprzedaży Kropki był dla mnie ciężki. Nie tylko ze względu na jej nieobecność, ale też dlatego, że z czasem zaczynałam wątpić, czy w ogóle znajdziemy odpowiedniego konia na jej miejsce. Z w gruncie rzeczy niewielkim budżetem i w czasie, kiedy nie za wiele ciekawych koni jest wystawionych na sprzedaż, byliśmy skazani na wielokrotne rozczarowania. Bo kiedy już prawie jechaliśmy oglądać kolejnego super-wierzchowca, zwykle dowiadywaliśmy się o wadach zdrowotnych lub innych przeciwwskazaniach. Raz pojechaliśmy za Poznań do jednej większej stajni (jeśli w ogóle można ją tak nazwać) i tam był jeden koń, który wydawał się idealny, ale jak tylko na niego wsiedliśmy, na jaw wyszła bardzo głęboka wada oddechowa, o której właściciel nie raczył poinformować.


a wałaszek był naprawdę miły, może gdybyśmy kupili go tanio, podarowalibyśmy mu operację i normalne życie. Niestety nie każdemu sprzedawcy zależy na dobru konia. 

Codziennie przeglądałam setki ogłoszeń, kontaktowałam się z wieloma sprzedawcami. 
Któregoś dnia do mojego postu na FB ktoś wkleił post ze sprzedażą pięknego wałaszka.


Quentino, cztero-i-pół-latek, nn, skaczący, bardzo grzeczny, dobrze nastawiony do ludzi. 160cm. 
Chwila. Właśnie sprzedałam konia z pełnym przekonaniem, że nie popełnię drugi raz tego samego błędu i nie kupię młodziaka. Jednak szukanie profesora (zdrowego!) w przystępnej cenie graniczyło z cudem. Zawzięłam się i stwierdziłam, że ilość obejrzanych filmów, przeczytanej literatury, odbytych szkoleń i wspaniali ludzie dookoła mnie, którzy albo posiadali wiedzę wcześniej, albo nauczyli się wiele będąc ze mną i Kropką pomogą mi w pracy z młodym koniem. Przecież to nie trzyletni ogier, tylko potulny prawie pięciolatek, który odbył podstawowe szkolenie. Damy radę.


Był jednak wystawiony za więcej, niż mogliśmy dać. Mimo tego któregoś dnia mój trener wykonał telefon i okazało się, że właścicielka jest skłonna spuścić z ceny jeśli koń pójdzie w dobre ręce. Czyli sytuacja o jakiej marzyliśmy. Było jedno ale. Koń stał w Lublińcu, ponad cztery godziny drogi od nas. Była zima, warunki na drogach lekko mówiąc ciężkie. Dzięki determinacji i świetnej organizacji udało się w końcu pojechać i zobaczyć Quentina. 

Miałam w ręce listę z dziesięcioma końmi, które jeszcze możemy obejrzeć w drodze powrotnej, gdyby z gniadym się nie udało.

Słabo pamiętam ten dzień, bo byłam lekko oszołomiona.  Na miejsce zajechaliśmy rano, zobaczyliśmy konia jeszcze zanim przyjechała właścicielka. Od razu wydał nam się bardzo przyjazny, Kropka nie dawała się obcym głaskać, a ten się do wszystkich przytulał. Kiedy już przyjechała właścicielka został osiodłany i najpierw ona wsiadła, potem trener, potem ja.


No co tu dużo mówić, ja wiedziałam, że go bierzemy od kiedy pierwszy raz go zobaczyłam. Jazda tylko utwierdziła mnie w postanowieniu. 

Pierwsze dni Quentiego u nas: 



Z Tereską to była miłość od pierwszego wejrzenia, rzecz jasna zdominowała go i teraz czasami bywa niemiła, ale zawsze za sobą tęsknią i cieszą się na spotkanie.




Zaaklimatyzował się bardzo szybko. Czuł się przy nas bezpiecznie i nie sprawiał większych problemów. Jest typem pieszczocha i każdy z rodziny to zauważa, nikt się go nie boi, co zdarzało się przy Kropce.



Praca z młodym koniem wymaga nieustannego doszkalania się, ciągłej uwagi. Chcąc wielostronnie rozwijać wierzchowca trzeba nieustannie zwracać uwagę na to, żeby nie przesadzić i go nie zrazić. Trzeba też patrzeć na sprzęt, którego się używa i dobierać takie akcesoria, które umożliwią nam pracę w harmonii i bez spięć. 
Ale co ja tam będę. Na początku zwykle jest niełatwo i tak też właśnie było. Sporo problemów sprawiło mi lonżowanie, czego się zupełnie nie spodziewałam. Nie umiał chodzić po równym kole, nie mówiąc o jakimkolwiek takcie czy rozluźnieniu. 


Oczywiście było to dla mnie wspaniałą okazją do lekcji. Nauczyłam się, jak pracować, żeby sam chciał prawidłowo kroczyć dookoła w odpowiedniej odległości, a potem w narzuconym chodzie i tempie. To mamy już za sobą i teraz lonżuję go prawie przed każdą jazdą. Częściowo dlatego, że po kilku dniach bez pracy chcę wytracić jego energię, ale też po to, żeby siadać na rozluźniony, rozgrzany grzbiet.

Pozwólcie, że zamiast fotorelacji wkleję tutaj filmik podsumowujący pracę w styczniu:


Pogoda nas nie rozpieszczała, podłoże było bardzo niekorzystne, dlatego nie robiliśmy wiele. 

Luty natomiast przyniósł poprawę pogody i kiedy nastały ferie, wyprowadziliśmy się na trochę do Brodów, gdzie pod okiem trenera odbyliśmy kilka jazd na hali, ale też na dworze.


Maluch jest przez wszystkich odbierany i oceniany bardzo pozytywnie. Nie chcę się niepotrzebnie rozpisywać, bo ciężko upchnąć dwa miesiące, w których tyle się wydarzyło w jeden post. 

Pracuje mi się z nim nadzwyczajnie dobrze. Jego charakter czyni go idealnym towarzyszem, jest przyjacielski, wybaczający, słuchający i nie ma w nim krzty zaborczości czy gniewu. Nie bałabym się posadzić na niego żadnego członka mojej rodziny. Ma bardzo wygodne chody, galop to marzenie. Mam nadzieję, że będę go w stanie dobrze poprowadzić, bo wiążę z nim spore nadzieje.


Przede wszystkim przywrócił mi wiarę w siebie.
Sprawia, że każdy dzień jest wyjątkowy i zawsze jest w dobrym humorze. Chce współpracować 
i dzięki temu każdy trening kończy się miło. No prawie, bo człowiek czasami za bardzo chce i nie potrafi zrozumieć, gdzie popełnia błąd. Ale błędy można naprawiać.



Już nieco poskakaliśmy, na dwóch ledwie treningach. Nie wiem, jak to działa, ale na żadnym do tej pory koniu nie skakało mi się tak dobrze, jestem w stanie go wyczuć i skoki wychodziły nam poprawne.


Puściłam go też raz w korytarz, gdzie pokazał, na co go stać. Jeszcze długa droga przed nami, ale cieszę się z takiego startu.


No dobra, to jeszcze zeszły weekend, który był tak świetny, że zrobiłam z niego filmik.


Tak naprawdę wszystko zaczyna się dobrze układać, bo zbudowaliśmy nowy plac do jazdy w suchym miejscu, więc nareszcie możemy sensownie trenować.
No i pierwszy raz ściągnęliśmy ogłowie, co Quenti przyjął bez problemu. 
Także jeźdźca na lonży miał u mnie po raz pierwszy i poza tym, że był trochę leniwy (to jedna z niewielu jego wad), bardzo dobrze się spisał. 

To chyba będzie na tyle, bo i tak post wyszedł mamuci. Już niedługo nowe posty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz