poniedziałek, 29 grudnia 2014

Cavaliada 2014 dzień pierwszy (w moim przypadku piątek)

Przez dramatyczny brak weny zdecydowałam o niepisaniu tu, dopóki ona nie powróci... niestety nie powróciła, ale życie toczy się dalej i potem mogę nie mieć czasu na opisanie tego, co się dzieje teraz.
Stwierdziłam, że zacznę od najbardziej interesującego moim zdaniem wątku, czyli Cavaliady.




Wyjechaliśmy koło południa w piątek, tata zwolnił się z  pracy, a ja z mamą ze szkoły. Jechaliśmy krócej niż się spodziewałam, bo niewiele ponad 3 godziny. Najwięcej czasu zajęło nam krążenie po zakorkowanym Poznaniu... Kiedy w końcu zameldowaliśmy się w hotelu, zeszliśmy na dół, po czym zorientowaliśmy się, że nie zabraliśmy biletów z pokoju (hotelowego na szczęście) i trzeba było się wrócić. Zaraz po tym krążyliśmy już piechotą po zadymionym mieście w poszukiwaniu właściwego tramwaju. Udało się i po parunastu minutach byliśmy na targach. Znalezienie wejścia jednak również nie było łatwo a "obsługa" (panowie w kamizelkach odblaskowych) nie miała zbyt dużej orientacji lub po prostu nie potrafiła nas dobrze pokierować. Takim oto sposobem po dłuższym chodzeniu odnaleźliśmy się z naszą stajenną "paczką" i zasiedliśmy na trybunach gdy trwała przebudowa toru pod cross. 



Przyznam, że pierwszy raz widziałam na żywo cross i zrobił na mnie niemałe wrażenie. Tutaj dodatkową atrakcją był fakt, że ze względu na małą ilość miejsca i konieczność "wygalopowania" określonego dystansu trzeba było powiększyć tor i do areny głównej dodać jeszcze rozprężalnię, na której stały 2 przeszkody (parkurowa i wąski front), do których trzeba było dogalopować przez długi korytarz. Wszyscy zdziwili się, kiedy po skoczeniu kufra pierwszy zawodnik wyjechał z areny... myślałam, że koń poniósł (co było mało możliwe), komentator rzucił coś w stylu cichego "nie wyjeżdżaj", po czym na wielkim telebimie zobaczyliśmy w jakim celu zawodnik nas opuścił :D


Jedyne co mnie niepokoiło to bankiet (na drugim zdjęciu), którego "rampa" była dość cienka i chybotliwa, na szczęście nie zawiodła i obyło się bez jakichkolwiek problemów.


Następny w kolejności był konkurs Venus vs. Mars. Dość ciekawie się oglądało, chociaż po czasie żałowałam, że przesiedliśmy się z trybun na przeciwko wejście z rozprężalni, na trybuny boczne. Mimo wszystko emocje były niesamowite. Siedziałam z większością publiczności damskiej, więc darłyśmy się prawie wszystkie, kiedy kobiety tryumfowały. Mimo usilnych kobiecych starań i dość wyrównanej walki wygrali mężczyźni, a w całym konkursie konkurencję pobił Łukasz Brzózka. 
Film nie chce mi się tu wstawić, więc zainteresowanych odsyłam do linku: 
https://www.youtube.com/watch?v=LNCnZydbYVk

Ten konkurs kończył dzień i zaraz po dekoracji poszłyśmy do hotelu.

Drugi post już wkrótce!

1 komentarz: