środa, 19 listopada 2014

Jesienna melancholia.

Leżę sobie właśnie przeziębiona, dookoła mnie komary, a za oknem szaro, więc pomyślałam, że to dobra pora, żeby coś napisać.
Szkoła nieźle daje mi w kość. Ogrom sprawdzianów i kartkówek, ale i ogrom godzin. Jedynie w piątek mam 7 lekcji, w poniedziałek 9, a przez resztę dni po 8. I oni jeszcze oczekują, że będziemy się uczyć w domu? 
Poza tym pogoda też daje się we znaki, jest zimno, ciemno, co działa negatywnie na moją psychikę i zdrowie.
Ale mniejsza o ty, w końcu ten blog jest o czymś innym. 
Od powrotu z hubertusa nie działo się u nas zbyt wiele spektakularnych rzeczy, ale jednak coś tam się działo.

W październiku jeszcze było pięknie. Którejś niedzieli skorzystaliśmy z pięknej pogody i wybraliśmy się na rowerowo-konny teren.










Próbowałam robić zdjęcia z grzbietu... nie jest łatwo ;)



Było naprawdę bardzo fajnie. Trochę pogalopowałyśmy, skoczyłyśmy małą leśną kłodę, a także weszłyśmy do kałuży, której trochę się obawiała. 


Udało nam się wyciąć wzorek na zadku. Miało być coś bardziej ambitnego, ale kiedy chwyciłam za nożyczki powstała bezkształtna plama. Na szczęście mama mi pomogła i tera ma chociaż jakiś kształt ;)


A tu w kantarku wygranym na hubertusie. Troszkę za duży, ale nie spada.



Pierwszy raz jeździła z nami Luna. Na początku dość dobrze się zachowywała, nie płoszyła, zajmowała się sobą.





Przy galopie zaczęła nas gonić i w obawie, że Kropka może ją pokopać, dostała areszt na uwiązie.





Jak widać trochę poskakałyśmy i byłam z niej na prawdę zadowolona tego dnia. 

Kiedy indziej zrobiłyśmy sobie jazdę całkiem na luzie. 



Spróbowałam pojeździć bez strzemion, w galopie całkiem spoko, w kłusie gorzej. Później ściągnęłyśmy siodło. Próbowałam zagalopować, ale kłus był taki szybki i wybijający, że wolałam odłożyć to na później, po co mam kobyłce obijać grzbiet ;)


Po jeździe ją wygłaskałam i podrapałam po pyszczku.


Zaraz po tym położyła się i wytarzała, a ja próbowałam do niej podejść, jak widać na filmiku poniżej. Za szybko się podniosła, może kiedyś mi si uda koło niej poleżeć.




Zasadniczo po tym właśnie zrobiło się szaro i smutno. 
Któregoś dnia wpadli do nas goście i przeprowadziłam im dawno obiecane oprowadzanki.

Najpierw wsiadłam sama i trochę się powygłupiałam, żeby sprawdzić ile jest w stanie wytrzymać, między innymi usiadłam siadem damskim :P


A potem posadziłam na nią kuzynkę i ciocię. 



Na zdjęciach Otylka, poradziła sobie świetnie jak na swoje pierwsze siedzenie na Kropce.

W kolejnych dniach jeszcze coś tam pojeździłyśmy, ale raczej było nie za dobrze. 


Któregoś dnia ją lonżowałam i trochę, że tak powiem ją poniosło.




W ten weekend miał miejsce mój upragniony trening z trenerem z Bronkowa.
Było troszeczkę inaczej, niż oczekiwałam, ale ogólnie chyba było to dla nas przydatne doświadczenie.
Po pierwsze Kropka dość dawno nie chodziła i roznosiła ją energia. U mnie głównym problemem były położone nadgarstki, starałam się go eliminować. Wszystko popsuło się, kiedy zagalopowała na drągach ustawionych na kłus. Za drugim razem w ogóle nie chciała przez nie przejść, przez co trener musiał się zająć tylko mną i wyegzekwować od niej posłuszeństwo. Udało się po ćwiczeniu polegającym na podjedzie stępem, zakłusowaniu w ostatnim momencie i przejściu do stępa zaraz po nich.
Kiedy przyszło do skoków, po pierwszym zepsutym najeździe i jej wyrwaniu do przodu wykonywałyśmy to samo ćwiczenie co na kawaletkach, z tym, że na małym krzyżaku. Raz wyłamała, raz najazd by krzywy... w końcu trener kazał zrobić to na luźnej wodzy i o dziwo przeszła. Powtórzyliśmy kilka razy i miałam koniec treningu... Skoro trener uważa, że zrobione zostało tyle ile powinno, to nie mam powodu uważać inaczej, sądziłam jednak, że trochę sobie poskaczę.
W kłusie cały czas działo się to samo, co zawsze kiedy pracujemy na kontakcie (czyli ucieczka od wędzidła i machanie głową), więc p. Przewłocki zaczął ze mną rozmawiać na temat jej pyska. Jakieś pół roku temu miała robione zęby, ale chyba będziemy musieli ten zabieg powtórzyć.



Następnego dnia również pojeździłam w Brodach, ponieważ Kropka tam została. 

No co tu dużo mówić, było paskudnie. Padał deszcz, co nas denerwowało. Kropka w ogóle nie reagowała, albo kłusowała za wolno, albo pędziła nie patrząc na nic. 



Zabraliśmy ją potem do domu i odstawiliśmy na padok. 

Zakończę pozytywna informacją, jedziemy na CAVALIADĘ 2014 do Poznania! :) 
Nasze karnety już przyszły, będziemy od piątku do niedzieli. Nie mogę się już doczekać.

4 komentarze:

  1. Ja też może pojadę na cavaliade do Poznania, ale na 100% to jeszcze nie wiem ;)
    Trochę się działo jak widzę :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Udało Ci się zrobić kilka przepięknych zdjęć! A serduszko urocze ;)
    Powodzenia!
    U nas n/n

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazdroszczę pogody ;)
    Trzymam kciuki za poznański cavaliade!!!
    Serduszko ujmujące <3
    Notka jak zawsze ciekawa :)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. hej;)Zrobisz sesję kropeczki?

    OdpowiedzUsuń