wtorek, 19 lutego 2019

Podsumowanie 2018

Ostatnio nie wykazywałam się obecnością tutaj (od półtora roku tak właściwie), ale byłam obecna w innych miejscach w Internecie (fb, yt, ig). No i gdyby nie to, to pewnie nie pamiętałabym, co się zdarzyło w tym roku, a pewnie wiecie, jak wspomnienia są dla mnie ważne. 
Od sierpnia 2017 (kiedy ostatni raz pisałam) zmieniło się wiele. Jesień '17 minęłam nam spokojnie i była obfita w pracę. Nowe przeszkody znacznie ułatwiły nam trening skokowe, ujeżdżeniowo też byliśmy w lepszej formie. No ale nadeszła zima, a ja byłam coraz bardziej przytłoczona zbliżającą się maturą. Chciałam uniknąć tego tematu, ale niestety się nie da. Egzamin rzucił jeden wielki cień na cały rok. Nie mówię tego, żeby straszyć przyszłych maturzystów, bo NAPRAWDĘ nie ma się czego bać, zdać nie jest tak ciężko, jeśli się troszkę powtórzyło. Najgorsza jest ta atmosfera budowana od pierwszej liceum/technikum, a czasem nawet wcześniej. Czujesz się tak, jakby po maturze nic nie było. Ale suprise, suprise - po maturze jest jeszcze kawał życia...


STYCZEŃ

13 stycznia minął mi roczek z Quentim. Pewnie niedługo zrobię podsumowanie, już dwuletnie (olaboga), ale tamten okres podsumowuje idealnie ten film:


LUTY

Lutową rewolucję zapoczątkował zakup mojego wymarzonego siodła. 
Już dłuższy czas myślałam nad zakupem ujeżdżeniówki z prawdziwego zdarzenia, ale kupowanie siodła to wcale nie taka łatwa sprawa (przekonałam się o tym wcześniej jakieś 3 razy) i jeśli nie ma się pod ręką saddlefitter'a i sporej sumy pieniędzy - jest ciężko. Dlatego zdecydowałam się na kupno siodła z wymiennymi łękami, regulowanymi klockami kolanowymi i systemem wypełnienia (jeśli zachodzi taka potrzeba). Miałam już okazję w nim siedzieć, więc wybór był prosty. Czekałam tylko, aż ,,Izabelka" (Wintec Isabell Werth) pojawi się na re-volcie w osiągalnej dla mnie cenie. Tylko oczywiście (jak to często jeźdźcy robią), użalałam się nad mało istotną sprawą, jaką jest kolor siodła (chciałam czarne). Obecnie wcale mi to nie przeszkadza.


Dlaczego zaczęło rewolucję? Poza tym, że jest świetne (bardzo wygodne, zamszowy materiał trzyma nieogarnięte ciało, a jego twórczyni - Isabel Werth, każdy choć trochę zaznajomiony ze światem ujeżdżenia zna ją bardzo dobrze, jeździła w nim najpoważniejsze konkursy), bardzo dobrze wpłynęło na biomechanikę ruchu Quentiego i być może wprowadziło nas na drogę do pierwszych wspólnych zawodów ujedżeniowych. Marzenie :) 


Około lutego zaczęło się też coś, co stanowiło poważną przeszkodę w naszych treningach właściwie przez... cały rok, do jesieni. Zaczęły się u nas roboty drogowe, doprowadzanie nowej wody i kanalizacji. No a gdzie ciężkie maszyny miały swoją bazę? Ano w domu na przeciwko nas... Wspaniałe kopareczki, ciężarówki, wózki widłowe, lawety wiozące gigantyczne rury poruszające się wśród kakofonii dźwięków po naszych cudownych dziurzastych drogach... czyli to, co młode płochliwe koniki lubią najbardziej. Rzecz jasna pracę zaczynali koło 8 rano, a kończyli koło 16, czyli wtedy, kiedy w porze zimowej robi się ciemno. Przez jakiś czas też nie mogliśmy prowadzić koni na łąkę, droga była zastawiona, innym razem była w niej wielka dziura. 

Kilka dni spędziliśmy w Brodach i były to bodajże nasze ostatnie treningi poza domem. 



MARZEC

Początek marca miał nam przynieść nasze pierwsze konsultacje wyjazdowe i prawie się udało (o zgrozo, nawet koń był zawieziony na miejsce), ale zdecydowaliśmy nie ryzykować moim zdrowiem (a byłam wtedy mocno przeziębiona) i trzeba było wszystko odwołać... Nawet poszliśmy na halę w ręku, kiedy wszyscy zapoznawali konie z nowym miejscem... Quenti odstawiał gibona i brykał sobie na lonży. Gdyby treningi doszły do skutku, mogłoby być ciekawie...

Nawet nie mam postów na fb, żeby sobie przypomnieć, jak wyglądał marzec... ale poza nauką pamiętam, że jeździliśmy, a na dowód mam zdjęcia:



KWIECIEŃ

Pracy było sporo, dużo latania luzem, przez drążki i w korytarzu,a także jazdy. ,,Dużo" to u nas 3 dni w tygodniu, wyrabianie się z pracą chociaż wtedy, kiedy jestem. 


Chyba na ten czas przypadł szczyt formy Quentiego. Ruszał się bardzo luźno i z dużym impulsem. Czemu potem się posypało? 



Aaa, już pamiętam 

OWADY

I to właściwie jest kolejny okres, obejmujący czas od końca kwietnia do końca września. 
Czas, w którym znaczna część mózgu Quentiego wygląda przez okno, przeciera oczy i widzi muchę/komara, po czym prędko pakuje walizki i wynosi się, by wrócić jesienią...

Nawet zakup tejże oto przezabawnej derki niewiele dał - miała być przeznaczona a tereny, ale ja nigdy nie byłam dość odważna, żeby w jakiś sama pojechać. Cóż...


MAJ

Nadszedł sądny czas matur, czyli eksplozja skumulowanych strachów i zwątpień. Uniemożliwiło mi to cieszenie się przepięknym majem, który był wyjątkowo ciepły i miły. Zapełniłam go za to jelitówką i zdartym kawałem stopy (kusiłam los wyprowadzając Quentiego ze stajni w klapkach dosyć długo).
No a na koniec tego szaleństwa w naszym domu zawitał Bailey. Zdecydowanie wymaga on osobnego posta, bo wprowadził do mojego życia bardzo dużo radości. Pierwsze kilka tygodni było jednak dość ciężkich, bo psiak był mały i pełen lęków. Mimo to przez większość czasu bawiliśmy się razem świetnie. Chociażby tego dnia... 


Końsko coś tam powoli się działo: 



A kiedy już nie miałam na nic siły, Quenti brał sprawę swojego treningu we własne kopyta:


LATO 
  
Moje wakacje zaczęły się w maju, choć nie był to czas beztroski. Żyło się ,,aż przyjdą wyniki", ,,aż wystawią listy przyjętych", ,,aż zawieziemy papiery"... i tak żyliśmy studiowymi wymaganiami, aż wakacje się skończyły. Jeśli chodzi o konie to działo się baaardzo mało. Próbowałam jakoś ciągnąć trening Quentiego, ale szło to strasznie opornie i ciężko nam było się zgrać. Muchy, komary, dziwne pory treningu i problemy z padokowaniem. Plus Quenti był cały czas w złym humorze, mimo derek i preparatów przeciwmuchowych.

Zdarzyło mi się mieć kilka treningów na innym koniu od niepamiętnych czasów i nie byłam z siebie zadowolona, dodatkowo wyrobił mi się jakiś dziwny strach przed skokami, co jak podejrzewam może mieć długofalowe skutki (chociaż pewnie nigdy nie dane mi było zostać skoczkiem z prawdziwego zdarzenia)


Moja psychika ogólnie miała się średnio w związku ze stresem (po egzaminach długo nie chciał mnie puścić), zmęczenie, brak motywacji itp... ale już dość o tym, przynudzam.


Z Quentim mieliśmy też kilka treningów ,,pod okiem", które nawet dały mi trochę kopa, ale upały i muchy nas pokonały, nie udało się zrobić zbyt wiele.


WRZESIEŃ 

Był miesiącem wielkich zmian. Pożegnaliśmy się z Tereską (jest bezpieczna i kochana przez dzieci), a powitaliśmy Kodasia i Polę. O nich będą zapewne osobne posty ;)



Reszta roku, chcąc nie chcąc, upłynęła głównie na ogarnianiu nowej rzeczywistości, mieszkaniu 4 (a nie 1) godziny od domu przez 5 dni w tygodniu (wracałam, wracam i będę wracała). 

Trafiłam nieźle, bo przecież chciałam dostać się właśnie na kynologię i uczyć się tego, co mnie interesuje. Tak właśnie jest. Może poza chemią, statystyką i takimi innymi...

Uczę się dość sporo o psychice zwierząt i w międzyczasie zdążyłam się też zainteresować różnorakimi metodami treningowymi (moje zainteresowania ,,niestety" dalej schodzą na konie, nie na psy. ,,Niestety", bo kurcze niestety to jest kynologia, a nie hipologia... cóż, Lublin był za daleko) 
Ale do rzeczy. Do tej pory spychałam na bok metodę, jaką jest szkolenie klikerowe (a co za tym idzie - wzmocnienie pozytywne jako jedyna opcję treningu), bo odbierałam ją jako bardzo sztywną, pozbawiającą swobody. Pewne osoby, które oserwowałam w internecie stosowały te metody z dużą skutecznością. Postanowiłam więc spróbować, kupiłam kliker i zrobiłam z nim koniom kilka sesji. Nic spektakularnego, Kodasia uczyłam podawania nóg bez wiązania (notabene wiązanie się nie uczyliśmy do tej pory, ups), a Quentiego spokojnego siodłania i stania przy schodkach.
Postanowiłam jednak odłożyć kliker na trochę i najpierw poczytać więcej o temacie, bo jest bardzo obszerny.  Jak już się za to zabiorę, to na poważnie. Najwięksi zwolennicy szkolenia pozytywnego są zdania, że nie można go łączyć z innymi formami treningu, bo prowadzi to do nieporozumień i ma małą skuteczność. Ja jednak nie czuję się gotowa na całkowitą rezygnację z klasycznych metod. 
Mimo to spróbuję wykorzystać w praktyce to, czego się już nauczyłam i być może uczynić trening nieco przyjemniejszym dla Quentiego w tym roku. We will see.

Mam niewiele zdjęć i filmów z pracy z końmi jesienią/zimą, a pracowałam tylko z ziemi. Były to bardzo krótkie sesje, głównie uczyłam młodego grzecznie stać przy czyszczeniu, podawać kopyta i chodzić na uwiązie.

Jest wiele tematów, które chciałabym poruszyć tu osobno i tak właśnie zrobię, więc w tym miejscu zamykam ten post. Do następnego ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz