środa, 29 marca 2017

No i po Psie.

Jestem już po ,,Psie". To znaczy po ,,Był sobie pies". Zarówno filmie, jak i książce :)



Zrobiłam to w odpowiedniej kolejności, czyli zaczęłam od książki. I tutaj już wiedziałam, że będzie to dla mnie coś wielkiego. W skrócie powiem, że od jakiegoś czasu nie chciało mi się nic czytać i zaczęłam się bać, że już żadna książka mi się nie spodoba. To znaczy podoba mi się wiele książek, ale nie miałam już przyjemności z czytania, nie miałam chęci. Aż tu nagle... ,,Psa" przeczytałam w dwa dni i to dni szkolne, podczas przerw, niektórych lekcji i kursu na prawo jazdy... A tomik nie taki chudy, bo 400 stron posiada. To już dla mnie sygnał,bo rzadko tak się ,,poświęcam" dla książki. 

Na filmie natomiast byłam dwa tygodnie temu. Jak już wiecie (kilka postów wcześniej) planowałam pójść na niego dość dawno, ale nie udało się pójść na napisy, więc pozostał dubbing. Mimo to z filmu byłam prawie równie zadowolona, jak z książki. 



Może zacznijmy od tego, co je łączy. Postaram się spoilerować jak najmniej :)
Od razu chciałabym skomentować tytuł, który, jak to często bywa, w polskim tłumaczeniu stracił sens. ,,A dog's purpose" znaczy w wolnym tłumaczeniu ,,Cel psa" (,,Psi cel"). I o to właściwie chodzi w tym całym zamieszaniu. Bohater przez cały czas szuka psiego sensu życia, w końcu go znajduje.
Obie wersje przedstawiają nam historię pewnego szczególnego psa, który ma na tym świecie do zrobienia tak dużo, że jedno życie mu nie wystarcza. Trochę zahacza to o reinkarnację, ale nie będę wchodzić w szczegóły. 
,,Główne" życie Bailey'a (bo tak miał na imię golden retriver, który odgrywał największą rolę) zajęło największą część książki i filmu. To tutaj poznał swój sens, swojego chłopca i przeżył najpiękniejsze chwile. Obecność psa bardzo dużo zmieniła w życiu całej rodziny, ale przede wszystkim nadała bieg życiu Ethan'a, chłopca należącego do psa. 
Abstrahując, uwielbiam to określenie. Jest tak cudownie przewrotne, ale podpisuje się pod nim wszystkimi kończynami. Ludzie lubią myśleć, że są panami świata, że wszystko do nich należy, że wszystko mogą kupić. Nabyli zwierzę za pieniądze, więc teraz jest ich własnością, czyż nie? Właściciele kotów często mówią, że to nie oni mają kota, ale kot ma ich. Tutaj sprawa jest bardziej jednoznaczna, bo koty to raczej oportuniści. Przy psach można by się kłócić, bo one często zrobiłyby dla właściciela wszystko. Ale czy nie to właśnie czyni nas przynależnymi do nich? Po anglijsku ,,we belong together" załatwia sprawę. Należymy do siebie. Jeśli druga istota jest zależna od nas i ufa nam bezgranicznie, to w chwili oswojenia (a ,, jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś") zawieramy kontrakt na całe życie. Szkoda, że tak często ludzie go łamią.
Dobrze, wróćmy do tematu.



Bailey ląduje w życiu Ethana nieoczekiwanie, za sprawą przypadku. Towarzyszy mu przez dzieciństwo i młodość, by opuścić go, kiedy chłopak jest na studiach. Jest z nim kiedy Etahn poznaje swoją dziewczynę oraz podczas bardzo emocjonujących i pełnych przygód wyjazdów na wieś, ale także w trudnych chwilach, problemach rodzinnych i zdrowotnych. 
W kolejnych wcieleniach Bailey między innymi jest suczką, ale też zmienia rasę, stając się policyjnym owczarkiem niemieckim. Tutaj towarzyszy Jackob'owi w misjach i próbuje zrozumieć towarzysza, który przeżywa żałobę i między innymi przez to Bailey uczy się żyć pracą, nie oczekując w zamian pochwał i pieszczot ze strony właściciela. 
W następnym wcieleniu Bailey pomaga swojej... lubiącej jeść właścicielce odnaleźć miłość. 
Ostatnia odsłona z początku wydawała się niepotrzebna, jakby już było za dużo. Bailey trafia do rodziny, która nie była gotowa na psa, jest zaniedbywany i ostatecznie porzucony. 
!SPOILER!
Zostaje porzucony w lesie, skąd odchodzi i po pewnym czasie orientuje się, że zna to miejsce. Błąkając się samotnie odnajduje w końcu farmę dziadków Ethan'a. No a tam samego chłopca. Nie będę zdradzać zakończenia, ale było emocjonujące i na swój sposób piękne w obu przypadkach.



No a teraz różnice. 
Pierwsze życie, w którym pies uzyskał imię Toby, zostało w filmie potraktowane po macoszemu. Pokazano, że jest bezdomny, potem go łapią i koniec, nowe życie.
W książce natomiast życie Toby'ego zajęło całkiem sporą część. Poznajemy jego matkę i rodzeństwo, realia psów żyjących dziko. Cała rodzinka zostaje złapana i umieszczona w prywatnym ,,schronisku". To było takie miejsce, które nie podlegało pod żadną placówkę, ale nie było też moim zdaniem własnością kolekcjonera, bo i tacy fanatycy się zdarzają. 
Kolekcjonerstwo zwierząt podchodzi pod jednostkę chorobową, w Polsce raczej się o tym nie mówi, ale np, w Stanach bywa dość częstą przyczyną interwencji policji dla zwierząt. Ludzie nie mogą się powstrzymać od przygarniania/rozmnażania zwierząt i mają ich bardzo dużo, a jednocześnie nie są w stanie zapewnić im dobrych warunków.
No i taka moja osobista analiza wykazała, że to ni schronisko, ni kolekcjonerstwo, bo kobieta dbała o psy, były sterylizowane, trzymane w dobrych warunkach. 

No  właściwie dlaczego musiałam to sama analizować, a nie zostało to powiedziane wprost? Ano właśnie dlatego, że jest to jedyna taka książka (a przynajmniej innych nie znam), która ukazuje nam rzeczywistość z pozycji psa. No ale jak to. Ano po prostu. W. Bruce Cameron może i nie był psim psychologiem, czy behawiorystą, ale jego sposób przedstawienia psiego świata bardzo do mnie przemawia i wydaje się rozsądny. Nie uczłowiecza psa. Może stwierdzenie, że pies szuka sensu życia, jest trochę przesadzone, ale co my tam wiemy. Wolę być ostrożna ze stwierdzeniem, że zwierzęta kierują się tylko instynktem, że ludzie są jedynym gatunkiem posiadającym złożone myśli, relacje, marzenia. Nie wiemy, jak ich mózgi dokładnie funkcjonują, więc nie powinniśmy negować ich indywidualności. W każdym razie mi podobała się koncepcja psa do pewnych granic analizującego to, co się wokół niego dzieje. Jednak pies nadal pozostaje psem, troszkę głupkowatym, myśli nosem i bezgranicznie kocha swoich ludzi.



Drugie w kolejności życie, jako Bailey, zostało przedstawione podobnie w obu wersjach. Mimo to już oglądając zwiastun można wyróżnić dwa dość ważne dla filmu wydarzenia, czyli incydent z monetą i spłaszczona piłka football'owa, po którą pies skakał z pleców człowieka. W książce tego nie ma. Jest natomiast inny element, podrzucak. Zabawka, która miała duże znaczenie w relacji chłopca i psa. 
Również historia wypadku Ethana w książce była trochę inna, bardziej dramatyczna. Sam sprawca, Todd, miał bogatszą historię, był bardziej mroczny. 
Miałam też nadzieję na ekranizację konnej przygody Ethana, ale została pominięta. 
Ciekawe było, kiedy mogliśmy poczuć dezorientację i przemyślenia psa związane z tym, jak chłopiec wyjeżdżał i wracał na Wesołych Świąt oraz Weosłego Święta Dziękczynienia. No i co tu dużo mówić, byli najlepszymi przyjaciółmi. Bardzo przemawiały do mnie beztroskie przygody na farmie, aż sama chciałabym tam być :) 

Kiedy życie Bailey'a się kończy, zaczyna się życie Ellie. Ellie nie wie, dlaczego jej opiekun, Jacob nie okazuje jej tyle miłości, co Ethan. Mimo to daje z siebie wszystko i zostaje bohaterką, ratując wiele istnień. W książce szerzej zostały ukazane akcje ratownicze, w których brała udział. No i właśnie. W filmie Ellie kończy życie podczas jednej z akcji, a na jej miejsce rodzi się Tino, który pomaga swojej właścicielce odnaleźć miłość, po czym resztę życia spędza z nią i jej rodziną. W książce życie Ellie trwa dłużej, zmieniając właściciela na kobietę, której analogicznie pomogła zmienić życie i odnaleźć miłość. Tu znajduje namiastkę tego co miała (miał?) u Ethan'a i jest szczęśliwa. 



No i w końcu rodzi się ostatni pies, w filmie bernardyn, w książce czarny labrador. Książkowy rodzi się u jakiegoś wojskowego (już nie pamiętam, majora, czy jakoś tak). W ciele szczeniaka siedzi doświadczony, zmęczony i przytłoczony poprzednimi wcieleniami pies, który jest uznany za najmniej przydatnego z miotu, w związku z czym zostaje kupiony po niższej cenie. Kupuje go jakiś koleś, dla swojej dziewczyny, która niby jest psem zachwycona, ale nie wie, jak o niego dbać i w dodatku nie ma pozwolenia na trzymanie psa w mieszkaniu. Oddaje go więc rodzicom, którzy też nie mają warunków, więc Koleżka (ang. Buddy, takie zawołanie, dość popularne) po życiu w brudzie i zamknięciu zostaje wyrzucony. No a stamtąd już wyrusza w podróż na końcu której, jak można się domyślić, znajduje swojego chłopca. Koleżka w filmie ma nieco mniej bogatą historię, ale mniej więcej zbieżną z książkową. 

Film można by podsumować jako zrobiony pod publiczność, nie zawsze dojrzałą i rozumiejącą trochę trudniejsze sprawy. Bo, nie oszukujmy się, na pachnące słodkością filmy o kotkach i pieskach najczęściej chodzą dzieci i ja tu rozumiem zamysł reżysera. Mimo to czuję lekki niedosyt. Zakończenie z książki było poruszające i realne. Sprawiało, że cała historia nabierała sensu. ,,Prawdziwy" (dla mnie to będzie ten z książki) Koleżka pozostał Koleżką do momentu, kiedy Ethan tuż przed śmiercią, zmożony chorobą zaczął majaczyć i myślał, że pies, który pojawił się w jego życiu to jego Bailey, najlepszy przyjaciel. 
W filmie zakończenie było bardziej banalne, Ethan w magiczny sposób rzuca piłkę tak samo,jak to robił w dzieciństwie i Koleżka wykonuje taki sam skok z jego pleców. No i ogólnie flaki z olejem, przesłodzone w dodatku.

Podsumowując, dużo bardziej przemawia do mnie książka. Ma dużą rolę uświadamiającą. Zwraca uwagę chociażby na problem ogromnej liczby psów w schroniskach. Co ciekawe, w każdym życiu Bailey jest sterylizowany/kastrowany. Niby nic, ale bardzo się cieszę, że zostało to podkreślone. 
Ogólnie rzecz ujmując zwiększa świadomość na temat utrzymania psów, ich potrzeb i indywidualności. ja jestem zachwycona, jak dla mnie książka idealnie w punkt. 



Film to wersja troszkę dla leniwych, ale kiedy nie ma się czasu na czytanie, to warto go obejrzeć. Nie chcę komentować gry aktorskiej i tego, jak jest zrobiony. Powiem tylko, że również mi się podobał 
i nawet, jeśli nie ma aż tylu walorów, co książka, to i tak pozostawia z poczuciem, że psy być może mają przed nami wiele tajemnic. 

Po zapoznaniu się z obiema wersjami inaczej patrzę na psy. Kocham je jeszcze bardziej. 
Polecam każdemu, ale przede wszystkim tym, którym psy są równie bliskie jak mi.

3 komentarze:

  1. Jezu, jak mnie u Ciebie daaaawno nie było!
    Jeszcze z poprzedniego bloga, jestus jak ja Cię zawsze podziwiałam. Biorę się za przekopywanie wszystkich postów na tym blogu, o ile czasu mi starczy :D
    Pozdrawiam
    > Jakoś nie mogę napisać dłuższego komentarza, proszę mi wybaczyć <

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Dziękuję, bardzo mi miło :)
      Nie spodziewałam się, że ktokolwiek skomentuje :)
      Również wpadnę na Twój blog, mam spore zaległości we wszystkich blogach.
      Pozdrawiam!

      Usuń