niedziela, 25 maja 2014

Nasze pierwsze zawody.

W ciągu kilku dni po tym, jak trener zdecydował, że jednak startujemy razem, zaczęłyśmy skakać małe parkury. 


Jak widać na filmie, wtedy mój półsiad był ohydny (teraz jest troszkę lepiej), a moje palce są odstawione i łydka wychodzi za bardzo do przodu. Te wszystkie nawyki pojawiły mi się od jazdy na Kropce. Miałam do wyboru przejmować się moim dosiadem i kompletnie nie panować nad koniem, albo siedzieć na tyle poprawnie, by nie spaść (xd), a być stanie nią odpowiednio powodować. Kropka jest jeszcze bardzo świeża, przy tym ogromnie wrażliwa na łydkę, dlatego szczególnie w stępie i kłusie, jeśli chcę, żeby zwolniła (a pędzi praktycznie cały czas), muszę odstawić łydki. Po zmianie siodła z brązowego skokowego Kieffer'a (zmieniłam po zawodach) na syntetycznego Thorowgood'a sytuacja nieco się polepszyła.
Ale to tak na marginesie...

W sobotę trwały wielkie przygotowania, czyszczenie sprzętu i kąpanie koni.




Oprócz Kropki, następnego dnia miał też swój pierwszy start inny koń z Brodów, Jard, na którym to miałam swój pierwszy w życiu galop i pierwsze skoki z galopu ;) 


Pierwsze mycie Kropki przebiegło dość spokojnie. Było słonecznie, ale zimno, więc myliśmy ciepłą wodą i suszyliśmy spacerując w derce. Sprzęt wyszykowany, jasne bryczesy pożyczone, frak też. Wieczorem spakowaliśmy konie i pojechaliśmy do Pietrzykowa.
Kropka jeździła już wcześniej przyczepą i w porównaniu do ciemniejszego kolegi nie miała większego problemu z wejściem do niej. Problemy się zaczęły, kiedy obok niej zaczął wchodzić Jard...
Kopała. Kopała zawsze, kiedy miała okazje, na pastwisku, na placu... i w przyczepie też bez tego się nie obyło. Wzmogła tylko stres biednego Juniora (przezwisko) i załadunek potrwał dłużej. 
Dotarliśmy bezpiecznie, daliśmy koniom kolację i pojechaliśmy do domu. 

Wstaliśmy wcześnie rano, zjadłam mikre śniadanie (nie mogłam nic przełknąć), zabraliśmy się i pojechaliśmy po trenera. Na miejscu byliśmy na tyle wcześnie, że zdążyliśmy zabrać konie na spacer. 




Potem nadszedł czas, by zabrać się za czyszczenie. Kropka była bardzo pobudzona, obawiałam się tego, jak będzie zachowywać się na rozprężalni. 



Następnie poszłam się przebrać, a potem siodłać Kropkę. Kiedy wszystko było gotowe, poszliśmy w stronę hali. Poprosiłam pana, aby wystartował z Kropką przede mną, żeby obeznała się ona z parkurem. Pan na Kropce był 3, a ja 21, o ile się nie mylę. Gdzieś dalej był jeszcze Jard. 
Muszę przyznać, że mini LL nie było trudne, wyglądało mniej więcej tak:


Po przejeździe trenera byłam spokojniejsza, przejechali na czysto i obyło się bez fiksacji. 
Potem na Kropkę wsiadłam ja. Rozprężyłam się i czekałam na start. 
Na rozprężalni panował istny chaos. Ponad 25 koni na jednym, niewielkim placu z dwoma przeszkodami, każdy w innym kierunku i tempie. Jeszcze te trailery... 
O dziwo Kropka zachowywała się wyśmienicie. Wykonywała wszystkie moje polecenia, konie latały jej za zadem i nawet nie próbowała kopać. 




W końcu zostałam wyczytana. Nie słyszałam nic. Byłam skupiona tylko na trasie. 



Podjazd do sędziów. Stop. Ukłon. I jedziemy na jedynkę. Kłusem. Jednak trochę szybsze zagalopowanie, z inicjatywy mojej jakże wyrywnej kobyły. Ale trudno, nie będę cudować. Miękki najazd na pierwszą kopertę, łatwy skok. 


Potem czerwona stacjonatka, po linii prostej. Bez problemu. Duży łuk i na trójkę. Po trójce coś tam się zdenerwowała, najazd na czwórkę był dość ciasny. Linia z czwórką i piątką bez zarzutów. Już tylko różowa szóstka (przed którą dużo koni wyłamywało) i żółty okser. 
Udało się! 
Wyjeżdżamy z parkuru, czekamy na dekorację. 


Skończyła się klasa i razem z 14 innymi osobami wyszłam do dekoracji.

I te rozwalone koreczki... 

O dziwo stała zupełnie spokojnie. Konie dookoła niej niespokojnie chodziły w kółko, cofały się, kopały. Ona jakby była w swoim żywiole, dumna z siebie stała i czekała na nagrody. 
Dostałyśmy floo. Nie bała się go, tylko oczywiście musiała się podrapać o sędziego... klasyka w jej przypadku ;)


Potem było losowanie pucharów. Do wylosowania były trzy. Miałam się ustawić na końcu, przy trenerze, ale moje miejsce zajęły dwie inne osoby, więc nie chciałam się już tam pchać, ustawiłam się bardziej z przodu. Zaczyna się losowanie. Pierwsza osoba... puchar. Druga osoba... puchar. Ja... (to niedorzeczne, na pewno się nie uda)... puchar. Znowu się udało :) 


Ciężko było w to uwierzyć, bo rzadko zdarzają się takie sytuacje. Runda honorowa. Chciałam oddać puchar cioci, ale mi nie wyszło i jechałam rundę z pucharem. 


Jard też przejechał na czysto, więc ustawiliśmy się razem do pamiątkowego zdjęcia :) 


Potem zsiadłam i poszliśmy do stajni. 


Byłam z niej bardzo dumna, zachowywała się wyśmienicie. 


Zostawiłam Kropę w boksie, nakarmiłam jabłkiem i poszliśmy oglądać pozostałe klasy. 
W LL Jardowi poszło nieco gorzej, spłoszył się. 
Obejrzeliśmy do końca i zabraliśmy się za załadunek. 


Droga powrotna przebiegła bez problemów. 

I tu jeszcze filmik z pełną relacją z zawodów :) 




Następny post już niedługo! 

1 komentarz:

  1. Czekam na kolejny wpis :3.
    Blog ląduje na liście ulubionych.
    Pozdrawiam :).

    OdpowiedzUsuń