wtorek, 18 lipca 2017

Młodziak na zawodach - pierwszy show Quentiego

Doszliśmy w czerwcu do etapu, w którym zdecydowaliśmy, że Quentino jest gotowy na swoje pierwsze zawody. Kilka tygodni przez tym wydarzeniem zaczęliśmy przygotowania. Żeby zwalczyć chwilową płochliwość, zaczęłyśmy z mamą na jazdy wieszać różne strachy na ogrodzeniu, plastikowe worki i inne cuda.



Udało się nam też przejechać przyczepką na trening. Bardzo dużo czasu zajęło nam wykombinowanie, jak go ładować. Z pomocą trenera znaleźliśmy sposób, musieliśmy mu przestawiać nogę za nogą  i to zadziałało. Był grzeczny w transporcie i dobrze go zniósł. 


No ale tak naprawdę to treningi zdecydowały ostatecznie. Mieliśmy jeden konkretny trening w Brodach, przez resztę czasu jeździłam go w domu. To znaczy jak byłam w domu, czyli w weekendy. Byłam świadoma, że w takim treningu nie będę w stanie przygotować go do znacznego obciążenia, dlatego skakałam go raz w tygodniu, na poziomie mini LL, ewentualnie kilka przeszkód poziomu LL na koniec. 




No i tutaj przekonałam się, jak mały jest fajny na skokach. Ostatni raz skakałam na Kropce gdzieś pewnie w październiku, ale pamiętam dokładnie, jak wyglądają skoki na kucu. Mała możliwość skróceń i dodań, szybko skracający się dystans do przeszkody, małe foule, wszytko szybko i nie wiadomo kiedy. No a duży koń (może mój nie taki duży, ale jednak koń) to zanim zrobi jedno foule, to jeszcze człowiek zdąży pomyśleć, coś zmienić, zrobić sobie herbatkę... 
Bardzo przyjemna ta zmiana, a w dodatku nie robi żadnych niebezpiecznych ruchów, stopek, szalonych wyłamań (tfu tfu)
   
Najbardziej interesującym z nadchodzących wydarzeń jeździeckich w naszej okolicy były skokówki w Kaczenicach. Ich dodatkową zaletą był fakt, że były dwudniowe, a nigdy w takowych nie brałam udziału, więc bardzo chciałam wziąć w nich udział. Po ostatnim treningowym parkurku wielkości mini LL w Brodach zadecydowałam, że moim celem będzie zrobienie na nim czystego, rytmicznego parkuru tej właśnie klasy. 
Po drodze jeszcze załatwiliśmy szczepienia, badania lekarskie i podkuliśmy Quentiego.


Wyjeżdżaliśmy z nim w piątek wieczorem, a już w czwartek byłam w domu, więc go jeszcze umyłam i przygotowałam sprzęt oraz jedzenie do drogi. Szykowanie się na zawody dwudniowe (a dla nas były to trzy dni) to zupełnie inna para kaloszy, trzeba napakować dużo więcej rzeczy. Quenti miał jechać z innym koniem, ale rano jeden z pary nie wszedł do przyczepy, więc Jard go zastąpił. Takim sposobem Quenti pojechał mając za towarzysza jedynie siano w kostkach, ale nie miał z tym problemu. Na miejscu był umiarkowanie grzeczny, trochę go popasłam, a potem poszedł do boksu, gdzie czekali już na niego Jard i Hemetyt. Tam go osiodłałam i poszliśmy jeździć. Było niemiłosiernie duszno i robiło się już ciemno. Mały by trochę śnięty (jak przez całe zawody), ale ładnie się rozbudził w dodaniach w galopie i ogólnie dobrze się spisał na głównym kwarcowym placu. Dostał kolację i pojechaliśmy do domu. 

Następnego dnia byliśmy w Kaczenicach dość wcześnie(wstaliśmy przed szóstą), niewielu było ludzi poza nami. Od razu wzięłam Quentiego na trawkę, bo był nieco nerwowy. W boksie miał okno, z którego widział konie chodzące w karuzeli (dokładnie przy jego oknie!) i to troszkę wyprowadzało go z równowagi. 
Później zaczęliśmy nieudolne próby uszycia koreczków. Ostatecznie związałyśmy wszystkie gumkami i tak je zostawiliśmy. Nie wyglądało to aż tak źle ;) 
W nocy spadło sporo deszczu, co przysporzyło problemów z podłożem. Było mokro do tego stopnia, że pierwsze dwa konkursy miały się odbyć na rozprężalni. Ostatecznie mini LL odbyło się na głównym placu. Postanowiłam przelonżować Quentiego przed rozprężeniem z siodła, jak to robię zwykle przed jazdami. Całe szczęście hala była wolna, bo przez wodę na placu było duże opóźnienie i musieliśmy się pobujać w stępie przez dłuższą chwilę. Kiedy już udało się rozprężyć, pojechałam czwarta i szósta. Mini pierwszego dnia było... najtrudniejszym mini, jakie do tej pory jechałam. Nie przez wysokość, rzecz jasna, ale przez trasę, która zaczynała się wymiarową jak na mini stacjonatą (łudziłam się, że będzie to krzyżak), co trochę zdziwiło też Quentiego, czego powodem było wyłamanie ja tej przeszkodzie w moim pierwszym przejeździe. Potem było już z górki, reszta parkuru była w porządku. Przekroczyliśmy normę, czego się spodziewałam robiąc duże, okrągłe najazdy. Najwięcej kłopotów (ogólnie, nie nam) sprawiała linia 6 -7, zrobiona na lekkim łuku. 
W drugim przejeździe pociągnęliśmy przodami czwórkę, ale poza tym również jestem z niego zadowolona. Tym bardziej, że pomógł mi, kiedy na trzy przeszkody przed końcem przejazdu wypadło mi lewe strzemię. Pozwolę sobie dodać poglądowy rzut, tak dawno tego nie robiłam :D


Po obmyciu się na myjce odstawiłam go do boksu, a po L-ce zabrałam na trawkę i oglądaliśmy tak całą P-tkę :) Mama na szczęście zabrała krzesło polowe (a Paula dostała krzesło od pomocy medycznej, więc mogła nam towarzyszyć z Hemkiem), miałyśmy też pod dostatkiem wody i przekąsek, bo stacjonowałyśmy obok naszego samochodu  ;)
Po kolacji pojechaliśmy do domu prać bryczesy i trochę odpocząć. 



Następnego dnia przyjechałyśmy sporo przed czasem (myślałyśmy, że zawody zaczną się o ósmej, a zaczęły się o dziesiątej), ale dzięki temu go popasłam, spokojnie osiodłałam i rozprężyłam. Tym razem było malutko przejazdów w debiutach i wolna rozprężalnia, więc tam go polonżowałam. Tego dnia jechałam w mini pierwsza, co uznaję za kiepskie doświadczenie. Nie czułam się dostatecznie rozprężona, dodatkowo Młody był jak śnięta ryba. Zaowocowało to złym dystansem do jedynki i zrzutką. Reszta parkuru na czysto. Tego dnia parkur był bardziej typowy (akurat na mini ll to ja się znam, trochę ich przerobiłam :P), za to ustawione obok przeszkód podmurówki mogły sprawiać trudności. Nam nie przeszkadzały i nawet się na nie nie patrzyliśmy. 




Dzięki wielkoduszności mojej rodziny mogłam zostać do końca konkursów, będąc spokojna, że Quenti dojedzie bezpiecznie o domu. Ubrałam mu ochry i zapakowałam go oraz sprzęt. Później z względnego chłodu naszego samochodu oglądaliśmy zawody aż po koniec C klasy :) 


Uff, dotarłam do końca. 
Miałam okazję wprowadzać młodego konia w świat zawodów już po raz drugi. Z Kropą to było szaleństwo, bo były to też moje pierwsze zawody. Z Quentim byłam przygotowana merytorycznie, wszystko miałam obmyślone i starałam się przewidzieć każdą sytuację. Nie przewidziałam wszystkiego i nie spełniłam swojego planu w stu procentach, ale obyło się bez nieprzyjemnych wydarzeń. Jestem zadowolona, że pierwsze starty Quentiego wyglądały właśnie tak :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz